Nie wiem dlaczego, ale prawie w każdej z jego ról nie widzę gry ani kunsztu aktorskiego tylko po prostu udawanie postaci. W "Four rooms" grał jak idiota, myślałem na początku że to taka kreacja, jednak w miarę rozwoju sytuacji robił się coraz "normalniejszy", w "Youth without youth" po prostu nie pasował i zagrał tragicznie, rola wymagała pokazania melancholii, niezrozumienia i mijającego czasu a na jego twarzy cały czas widniał kretyński uśmieszek, który ni jak miał się do granej przezeń postaci. Pochwalić go mogę jedynie za Pulp Fiction.