Grupa dziewcząt z katolickiego liceum w Fort William podczas wyjazdu na konkurs chórów szkolnych do Edynburga wykorzystuje kilka godzin czasu wolnego, by - zrzuciwszy szkolne mundurki - użyć życia i załatwić różne swoje sprawy, niekiedy skrzętnie skrywane przed koleżankami. Świeże, autentycznie zabawne (choć nie brakuje i dramatycznych elementów), świetnie zagrane i niegłupie.
Akcja toczy się w Szkocji, szkoła jest wyznaniowa (co raz po raz powraca jako przekorny motyw), bohaterkami są wyłącznie dziewczęta i w porównaniu np. z "Szesnastoma świeczkami" rewolucja seksualna zaszła tu o dobre dwa pokolenia dalej (choć wszystko dzieje się w połowie lat 90., czyli raptem dekadę później), ale to podobne klimaty i podobna wrażliwość jak u Hughesa. Za dosadnymi dialogami o seksie, które zawstydziłyby pewnie nawet Anthony’ego M. Halla, i ostentacyjnym luzem kryją się takie same rozterki, kompleksy, lęki, marzenia i niepewność związane z wchodzeniem w dorosłość.
W pakiecie dostajemy też przepiękne krajobrazy Szkocji, niezłą muzykę i pyszną scenę z drzewem i różańcem, inspirowaną chyba "Pięknością Dnia".
Napewno znalazło by się tu jakieś porównania do filmów Hughesa z lat 80, natomiast w Our Ladies jest jednak mnie humoru, no i zdecydowanie nie jest to kino familijne. Reżyser Rob Roya ewidentnie zaczerpnął trochę tematu z serialu Derry Girls, choć oba seriale są produkcji brytyjskiej, tutaj akcja dzieję się w Szkocji, a tam Irlandii Północnej, to podobieństwo jakieś tam jest.