Niby wiem "co autor miał na myśli" i co chciał tym filmem pokazać. Kruchość życia i ludzkiego ciała, intymność umierania, ale też swoistość doświadczania i dwuznaczność moralną głównego bohatera. Wszystko spoko, ale coś nie zagrało. Dobrego filmu nie zrobią same wydłużone w nieskończoność sceny , ta estetyka, którą tak upodobał sobie między innymi Seidl już się, moim zdaniem, wyczerpuje. A w tym filmie, poza tymi estetyzującymi scenami, jest niewiele, żadnego nerwu, żadnej przyprawy. Utwierdziłam się tylko w przekonaniu, że żaden film o "umieraniu" nie podskoczy wyżej niż "Miłość" Hanekego.