Z wiekiem coraz trudniej mi zaakceptować ten topos amerykańskiego kina. Zmuszanie mnie szantażem emocjonalnym (dzieci, kobieta) do kibicowania totalnym bydlakom w zemście. Ten film to doskonały przykład. Nawet ze wspomnień widać, że to fanatyczny potwór, religijnym bełkotem wymazujący ludzkie odruchy. Co prawda sfabrykowano dowody ale nie trafiło na niewinnego. Teraz porywają mu dziecko, więc mam wymazać z pamięci fakt, że ksywa „Jezuita” wzięła się z jego upodobań do torturowania ofiar utajonego religijnym pie&dololo. Dziecko zresztą też wyrasta na podjaranego religią degenerata z kultem ojca-cyngla. Wiem, że to się sprzedaje: romantyzacja okrucieństwa i zbydlęcenia, relatywizacja zbrodni i ubarwianie przemocy. Tyle, że ja już nie potrafię tego znieść.