Opowieść o zbuntowanym skinheadzie który... No w sumie to się buntuje... i tak przez cały film. To taki jeden wielki pojedynek między "systemem" w postaci domu opiekuńczego i "nienawiścią" którą uosabia tu Tim Roth. Najwięcej do przekazania ma 25 minutowa scena wymiany zdań między nim, a opiekunami, bardzo ciekawie ilustrująca poglądy stron, a także bardzo teatralna. Niestety reszta filmu to już tylko Trevor idący "pod prąd"- rozwalający co się da, wściekły, kradnący, zły do szpiku kości. Niestety nie przekonało mnie to, bo wiadomo gdzie ta historia zmierza. Niby postać głównego bohatera została przedstawiona bardzo prawdziwie przez debiutującego Rotha, a i jej gniew jest szczery. Tyle tylko że można było bardziej rozrysować jej portret osobowy, nie wiemy tak na prawdę kim byli rodzice Trevora, kim są jego znajomi... Mamy tylko to kim jest obecnie i kim będzie kiedyś...
Ostatecznie nie jest to zły film. Jest tylko oparty na dość prostym schemacie i zbyt krótki by zmusić do dłuższej refleksji. Warto, ale nie nastawiajcie się na nic wielkiego.